15 lipca 2014

2. Powrót do korzeni


Sobotni poranek zaczął się bardzo leniwie. Wiedząc, że przez najbliższe dni będę miał cały dom do swojej dyspozycji, mogłem rozplanować weekend na wiele sposobów. Wybrałem jednak, że spędzę go z dziewczyną. Tylko ona i ja, a mój brat daleko, w innym mieście, bez możliwości popsucia nam wspólnych chwil. Na szczęście tego dnia czułem się o wiele lepiej, niż kilka godzin wcześniej; męczył mnie jednak ból gardła, więc czym prędzej udałem się do kuchni, by przygotować sobie jakiś ciepły napój. Na stole czekała na mnie miła niespodzianka.
- Skąd wiedziałeś, że jestem chory? – spytałem, choć zmuszony byłem sam odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo Toma już dawno nie było w domu. W dłoni obracałem pudełko tabletek na gardło, podczas gdy na blacie leżało jeszcze coś rozgrzewającego i, na wszelki wypadek, przeciwbólowego. Nie przypominałem sobie, abym w obecności Toma narzekał na swoje samopoczucie, tym bardziej, że wieczorem nawet się nie widzieliśmy. Nie zwlekając, sięgnąłem po telefon, by zadzwonić do brata, choć nie wiedziałem, po co. Miałem świadomość tego, że nasza rozmowa będzie bardzo krótka, a on o wiele lepiej się czuje, gdy nie musi sobie o mnie przypominać. Mimo tego zadzwoniłem.

~

- Zaczekaj, Bill dzwoni – przerwałem mamie, która opowiadała mi o swojej ostatniej przygodzie w szwalni. – Słucham?
- Cześć, Tom. Dojechałeś? Wszystko dobrze? – Bill, jak zwykle, zasypał mnie lawiną pytań. Ten człowiek uwielbiał pytać o wszystko, czego w sumie nie potrzebował wiedzieć.
- Tak, właśnie jem ciasto z mamą – nabrałem deser na widelec i wsunąłem do ust, podczas gdy mama poprosiła, abym przekazał, że dla niego też znajdzie się kawałek wypieku. – Mama mówi, że dla ciebie też by starczyło, gdybyś tylko przyjechał. A tak to zjem je sam.
- Przywieź mi chociaż kawałek! – usłyszałem jego śmiech, co było dla mnie rzadkością. Sam od razu mimowolnie uniosłem kącik ust do góry. – Dziękuję za lekarstwa.
- Nie ma sprawy. – odrzekłem zimnym tonem głosu, aby Bill nie przyzwyczajał się do mojej opiekuńczości. Przypomniałem sobie, jak rano obudziły mnie złe przeczucia; intuicja podpowiadała mi, że jeśli nie nafaszeruję Billa jakimiś tabletkami, nie wyściubi nosa z domu przez najbliższe dwa tygodnie. Coś musiało być w stwierdzeniu, że bliźniacy to jedna osoba, jeden umysł i jedna dusza w dwóch ciałach.
- Muszę ci się jakoś odwdzięczyć. – słyszałem radość w jego głosie i chociaż nie byłem do niej przyzwyczajony, działała mi na nerwy.
- Tak? To daj mi spokój chociaż na weekend. – rzuciłem i rozłączyłem się bez pożegnania, co nie spodobało się mamie. Była jedną z dwóch osób, którym nie śmiałem pyskować i do których miałem potężny szacunek. Zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem, jakby kompletnie zapominając o tym, co miała mi jeszcze do powiedzenia.
- Czy między wami kiedykolwiek będzie dobrze? – spytała, kiedy już wstała z fotela, by móc wpatrywać się w widok za oknem. – Jako mali chłopcy byliście nierozłączni, a teraz? Nawet nie potraficie ze sobą rozmawiać.
- Potrafimy, mamo. Ale nie chcemy – dokończyłem ukrojone przez nią ciasto, delektując się nawet najmniejszym gryzem. Jej wypieki są niepowtarzalne i to nie tylko moja opinia, ale szczera prawda, którą mówi jej każdy, kto choć raz miał okazję spróbować jej deseru. – Z czego jest ta pianka? Przepyszna. A co przygotujemy na obiad?
- Wszystko chciałbyś wiedzieć – zaśmiała się i odwróciła głowę w moją stronę. Na szczęście już się rozchmurzyła i zmieniła temat. – Na obiad upieczemy rybę i ziemniaki. Może być?
- Jasne – odstawiłem opróżniony talerz, choć chętnie poprosiłbym o dokładkę. – Ale może najpierw pójdziemy nad jezioro? Świetna pogoda na spacer.