Sobotni poranek zaczął się bardzo
leniwie. Wiedząc, że przez najbliższe dni będę miał cały dom do swojej dyspozycji,
mogłem rozplanować weekend na wiele sposobów. Wybrałem jednak, że spędzę go z
dziewczyną. Tylko ona i ja, a mój brat daleko, w innym mieście, bez możliwości
popsucia nam wspólnych chwil. Na szczęście tego dnia czułem się o wiele lepiej,
niż kilka godzin wcześniej; męczył mnie jednak ból gardła, więc czym prędzej
udałem się do kuchni, by przygotować sobie jakiś ciepły napój. Na stole czekała
na mnie miła niespodzianka.
- Skąd wiedziałeś, że jestem
chory? – spytałem, choć zmuszony byłem sam odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo
Toma już dawno nie było w domu. W dłoni obracałem pudełko tabletek na gardło,
podczas gdy na blacie leżało jeszcze coś rozgrzewającego i, na wszelki wypadek,
przeciwbólowego. Nie przypominałem sobie, abym w obecności Toma narzekał na
swoje samopoczucie, tym bardziej, że wieczorem nawet się nie widzieliśmy. Nie
zwlekając, sięgnąłem po telefon, by zadzwonić do brata, choć nie wiedziałem, po
co. Miałem świadomość tego, że nasza rozmowa będzie bardzo krótka, a on o wiele
lepiej się czuje, gdy nie musi sobie o mnie przypominać. Mimo tego zadzwoniłem.
~
- Zaczekaj, Bill dzwoni –
przerwałem mamie, która opowiadała mi o swojej ostatniej przygodzie w szwalni.
– Słucham?
- Cześć, Tom. Dojechałeś?
Wszystko dobrze? – Bill, jak zwykle, zasypał mnie lawiną pytań. Ten człowiek
uwielbiał pytać o wszystko, czego w sumie nie potrzebował wiedzieć.
- Tak, właśnie jem ciasto z mamą
– nabrałem deser na widelec i wsunąłem do ust, podczas gdy mama poprosiła,
abym przekazał, że dla niego też znajdzie się kawałek wypieku. – Mama mówi, że
dla ciebie też by starczyło, gdybyś tylko przyjechał. A tak to zjem je sam.
- Przywieź mi chociaż kawałek! –
usłyszałem jego śmiech, co było dla mnie rzadkością. Sam od razu mimowolnie
uniosłem kącik ust do góry. – Dziękuję za lekarstwa.
- Nie ma sprawy. – odrzekłem
zimnym tonem głosu, aby Bill nie przyzwyczajał się do mojej opiekuńczości.
Przypomniałem sobie, jak rano obudziły mnie złe przeczucia; intuicja
podpowiadała mi, że jeśli nie nafaszeruję Billa jakimiś tabletkami, nie
wyściubi nosa z domu przez najbliższe dwa tygodnie. Coś musiało być w
stwierdzeniu, że bliźniacy to jedna osoba, jeden umysł i jedna dusza w dwóch
ciałach.
- Muszę ci się jakoś odwdzięczyć.
– słyszałem radość w jego głosie i chociaż nie byłem do niej przyzwyczajony,
działała mi na nerwy.
- Tak? To daj mi spokój chociaż
na weekend. – rzuciłem i rozłączyłem się bez pożegnania, co nie spodobało się
mamie. Była jedną z dwóch osób, którym nie śmiałem pyskować i do których miałem
potężny szacunek. Zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem, jakby kompletnie
zapominając o tym, co miała mi jeszcze do powiedzenia.
- Czy między wami kiedykolwiek
będzie dobrze? – spytała, kiedy już wstała z fotela, by móc wpatrywać się w
widok za oknem. – Jako mali chłopcy byliście nierozłączni, a teraz? Nawet nie
potraficie ze sobą rozmawiać.
- Potrafimy, mamo. Ale nie chcemy
– dokończyłem ukrojone przez nią ciasto, delektując się nawet najmniejszym
gryzem. Jej wypieki są niepowtarzalne i to nie tylko moja opinia, ale szczera
prawda, którą mówi jej każdy, kto choć raz miał okazję spróbować jej deseru. –
Z czego jest ta pianka? Przepyszna. A co przygotujemy na obiad?
- Wszystko chciałbyś wiedzieć –
zaśmiała się i odwróciła głowę w moją stronę. Na szczęście już się rozchmurzyła
i zmieniła temat. – Na obiad upieczemy rybę i ziemniaki. Może być?
- Jasne – odstawiłem opróżniony
talerz, choć chętnie poprosiłbym o dokładkę. – Ale może najpierw pójdziemy nad
jezioro? Świetna pogoda na spacer.