2 lipca 2014

1. Żyje się tylko raz


- Znowu ratuję ci dupę – rzuciłem wściekły, czym prędzej wyjeżdżając spod oblężonego klubu. Tom wiercił się na tylnym siedzeniu, jęcząc pod nosem, że musi wysiąść. – Schowaj się, cholera! Chcesz być jutro na pierwszych stronach wszystkich tabloidów? „Schramma rzyga przed klubem ze striptizerkami.” Brawo!
- Boże, zamknij się i jedź do domu. – wyjęczał zmęczony, kuląc się na kanapie.
To nie był pierwszy raz, kiedy budził mnie w środku nocy, żebym zabrał go z imprezy. Nie liczyłem nawet na żadne podziękowanie z jego strony. Mój brat nie miał w sobie ani krzty wdzięczności; to zapatrzony w siebie egoista, który byłby w stanie zniszczyć drugiego człowieka, byleby tylko mieć z tego jakieś korzyści. Wielokrotnie obiecałem sobie, że nigdy więcej mu nie pomogę. Za każdym następnym razem, gdy Tom potrzebował mojej pomocy, miękło mi serce i litowałem się nad tym bezdusznym stworzeniem. Zasłużył na upokorzenie, złą sławę, a nawet na zerwanie kontraktu z wytwórnią, bo swoim zachowaniem wcale nie przypominał doskonałego rapera, jakiego widziały w nim tysiące, jak nie dziesiątki tysięcy fanów. To tylko pozory – w rzeczywistości był gruboskórnym gadem, który nigdy nie okazał mi ani odrobiny dobroci. Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem, a zwłaszcza po tym, co wspólnie przeżyliśmy jako bracia bliźniacy, czułem, że ważniejsze były dla niego pieniądze, niż relacje z własną rodziną. Domyśliłem się, że tej nocy także nie okaże mi wdzięczności. Tak jak zawsze pomogę mu wejść do domu, położę go do łóżka i pozwolę mu zasnąć; rano przygotuję mu lek na ból głowy, nakarmię go czymś lekkim i wyjdę do pracy, a on szybko o wszystkim zapomni i standardowo zajmie się sobą. Zapewne nie będzie pamiętał, jak parę godzin wcześniej wybawiłem go od kłopotów. Uda, że nic się nie stało, zapomni o sprawie i powróci do normalności. Nie minie dużo czasu, a ja znów zacznę odczuwać ciężar mieszkania we dwóch pod jednym dachem.

- Który to już raz w tym miesiącu? – spytał, kiedy udało mi się dotaszczyć go po schodach na górę, do jego sypialni. Był dużo większym facetem ode mnie, a w stanie nieważkości ważył przynajmniej trzy razy tyle, co zwykle. Bezsilny opadł na swoje łóżko, z trudem pomagając mi w rozebraniu go z zalanych alkoholem i śmierdzących papierosami i trawką ubrań.
- Nie wiem, chyba szósty. – odpowiedziałem beznamiętnie, a on roześmiał się gorzko. Nie wiedziałem, czy to ta liczba nieprzytomnych imprez tak go rozbawiła, czy może moja żałosna postawa. Byłem na każde jego zawołanie niczym chłopiec na posyłki i chociaż wszyscy wokół mówili mi, że powinienem się zbuntować i nie pozwalać mu tak sobą pomiatać, ja, głupi i naiwny, zawsze ślepo wierzyłem, że Tom jeszcze się zmieni i zrozumie, że braterska więź to coś niezmiernie ważnego. Za każdym razem jednak moje nadzieje były złudne, bo nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby Tom zrozumiał, kim dla niego jestem. – Śpij. Jakbyś czegoś potrzebował, wołaj mnie, będę u siebie.
- Dzięki, Bill. – wypowiedział dość niewyraźnie, więc przez chwilę miałem wrażenie, że po prostu się przesłyszałem. Bezgraniczne ciepło zalało moje serce, dlatego automatycznie uśmiechnąłem się i po cichu wyszedłem z jego sypialni. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy Tom był uprzejmy. Niestety będąc pod wpływem alkoholu i cholera wie, czego jeszcze.

Dochodziła 3:00, o czym zorientowałem się dopiero w swoim pokoju. Zostały mi raptem trzy godziny snu, bo rano czekała mnie praca. Dla Toma jednak nigdy nic nie stało na przeszkodzie w imprezowaniu. Świątek, piątek czy niedziela – on zawsze znalazł czas na parę kieliszków wódki w gronie znajomych i zupełnie obcych mu osób. Chętnie patrzył na niemalże nagie kobiety, karmiąc je banknotami i pojąc drogimi drinkami. Niejedna lądowała potem razem z nim w hotelowym łóżku, bo Tom miał gdzieś przyzwoitość i zdrowy rozsądek. Upojony i upalony korzystał z życia jak nastolatek, choć miał już 24 lata. Nie zważał na konsekwencje, za nic miał wszelkie zasady i granice. Tom Kaulitz – bożyszcz nastolatek i król wszystkich kobiet – żył dla samego siebie i jedyne, czego potrzebował, to fizycznego poczucia wolności i zadowolenia.
„Znów to zrobiłem. Ale jestem głupi, co? Teraz śpi sobie w najlepsze, a rano nawet nie będzie pamiętał, kto przywiózł go do domu. Idiota. Obudź mnie, na pewno będę nieprzytomny. Dobranoc.” – wystukałem wiadomość w telefonie i wpół żywy wysłałem ją do Sophie z nadzieją, że nie przerwę jej słodkiego snu. Związek z nią utrzymywałem w tajemnicy przed bratem, chociaż on i tak niespecjalnie interesował się moim życiem. Mimo że ufałem Sophie, bo znaliśmy się już dłuższy czas, z autopsji wiedziałem, na co stać Toma. Kilkukrotnie zniszczył mój związek czy bezczelnie odbił mi dziewczynę, a ja nie miałem ochoty znów przechodzić przez to samo piekło, które zgotował mi już wiele razy.
W łóżku jak zwykle nie mogłem zasnąć. Noce takie jak ta dają do myślenia, szczególnie, gdy nagle przypomina mi się wszystko, przez co przeszliśmy wspólnie. Przeżyliśmy rozwód rodziców tylko dzięki temu, że mieliśmy siebie nawzajem. Jako mali chłopcy byliśmy nierozłączni, a gdy w pierwszych klasach szkoły podstawowej przynosiłem lepsze oceny i to mnie mama chwaliła za każdy najwyższy stopień – Tom zaczął się buntować. Od tamtej pory coś między nami uległo zmianie i chociaż starałem się przekonać go, że oceny to przecież nie wszystko, bo nadal jesteśmy tacy sami, niedługo potem sam zacząłem w to wątpić. Jako dzieciak byłem zmuszony, by szybko dojrzeć i być samodzielnym, bo Tom robił wszystko, aby zawsze wpakować mnie w tarapaty. To mnie obrywało się najwięcej i chociaż mama od zawsze wiedziała, że z Toma wyrośnie niezłe ziółko, do dziś dnia pozostał tym samym niedojrzałym szczeniakiem uwielbiającym uprzykrzać innym życie.

~

Obudził mnie potężny ból głowy i chociaż sądziłem, że po serii ostatnich imprez z okazji świetnej sprzedaży mojego nowego krążka zdążyłem się zahartować, tamtego dnia kac dał mi do zrozumienia, że nie powinienem tyle pić, a przede wszystkim mieszać prochów z alkoholem. Leniwie przetarłem twarz, mając nadzieję, że nie znajdę gdzieś obok siebie nieprzytomnej panienki, z którą zapewne spędziłem ostatnie godziny. Wolałem zostawiać je w hotelu z paroma stówkami w kieszeni, by potem milczały jak grób i jeszcze wielokrotnie wspominały upojne chwile z bożkiem seksu. Na szczęście w łóżku byłem całkiem sam, a co lepsze – znajdowałem się w swoim własnym pokoju, do którego nikt postronny nie miał jak dotąd wstępu. Domyśliłem się więc, że to Bill po raz kolejny przywiózł mnie do domu, ale nie zamierzałem się przyznawać, że znam prawdę. Nie bywam wylewny jeśli chodzi o uczucia, dlatego wolałem w duchu odpokutować swoją nieczułość, a potem udawać, że kompletnie nic się nie stało.
Na małej nocnej szafce obok łóżka znalazłem szklankę wody i dwie aspiryny. Bill domyślił się, że to małe naczynie zdecydowanie nie wystarczy, dlatego obok szafki zostawił dwie butelki mineralnej. Z wielką przyjemnością zalałem zaschnięte gardło napojem, ratując obolałą głowę tabletkami. To zawsze skutkowało, więc nie wahałem się ani chwili przed zażyciem tego świństwa.
Za oknem zapowiadał się naprawdę paskudny dzień. A raczej już dawno się zaczął, bo na zegarach dochodziło południe. Ciemne chmury pokryły całe niebo, idealnie dopasowując się do mojego obecnego nastroju. Pomyślałem więc, że może pogoda nieco się polepszy, gdy zrobię coś dobrego. Oczywiście dla samego siebie – na razie wokół mnie nie znalazł się nikt, kto zasługiwałby na jakąkolwiek uprzejmość.
Długi prysznic dobrze mi zrobił, chociaż w tym czasie moja pamięć przywracała wspomnienia o zeszłej nocy. Uświadomiłem sobie, że gorące bicze wodne, jakie w tym momencie sobie serwowałem, sprawiły mi o wiele większą przyjemność, niż ciało jednej z pustych panienek czyhających nocą na moje banknoty. Znając moją rozrzutność, jakaś stówka powędrowała pod jej skąpą bieliznę, ale tego nie byłem w stanie ustalić. W sumie nie interesowało mnie to zbytnio – w tamtym momencie nabrałem ochotę na coś do jedzenia, a mój upierdliwy braciszek raczej niczego dla mnie nie przygotował. Wredny gnojek. Między nami jest różnica zaledwie dziesięciu minut, a mam wrażenie, jakby był młodszy o całe 10 lat. Leniwie zszedłem więc na dół, żeby przygotować sobie coś na szybko – jajecznicę czy tosty. Zaskoczył mnie jednak garnek rosołu, jaki czekał na blacie na podgrzanie. Obok znalazłem krótką notatkę:
„Makaron jest w lodówce. Mógłbyś odebrać mnie dziś z pracy? Kończę o 16:00.”
- Jasne, braciszku, już pędzę. – zadrwiłem i wyrzuciłem liścik, żeby jak najszybciej o nim zapomnieć. W całej kuchni rozchodził się pyszny zapach rosołu, który był idealnym ratunkiem dla mojego zmęczonego żołądka i obolałej głowy. Bez wahania zabrałem się więc za podgrzewanie zupy, by jak najszybciej poczuć znaczną ulgę i zapomnieć wreszcie o zeszłej nocy.
Nie potrafiłem przestać się uśmiechać, jedząc to smaczne lekarstwo. Bill to jednak równy gość. Nie dość, że w środku nocy (nawet nie pamiętałem, o której mnie mógł stamtąd zabrać) przyjechał po mnie na imprezę, to rano zdążył jeszcze przygotować mi jedzenie. Zdałem sobie sprawę, że czasami zachowuję się względem niego jak potwór. Nie potrafiłem jednak wyzbyć się złych nawyków. Odpowiadało mi takie życie – Bill był na każde moje zawołanie, pomagał mi i wyciągał z najgorszego bagna, podczas gdy sam nie potrzebował żadnego ratunku. Niby miał ten swój marny zespolik i parę razy nadmienił, że mógłbym wkręcić go w swoje kręgi, ja jednak nigdy mu nie uległem. Jeśli chce coś osiągnąć, musi zrobić to własnymi rękoma i ciężką pracą. Sam dotarłem tak daleko tylko dlatego, że miałem pomysł na życie, na muzykę, na wyrażenie siebie. Jako Tom Kaulitz byłem nikim. Jako Schramma odkryłem siebie na nowo, porywając ludzi i pomagając im znaleźć wewnętrzną siłę do walki z trudnościami. Czy to nie uczyniło mnie już wystarczająco dobrym człowiekiem? Nie potrzebowałem kraść pieniędzy bogatym i oddawać ich biednym. Moja muzyka ma moc, przesłanie, które echem roznosić się będzie przez następne pokolenia.
Gdy zbliżała się szesnasta, zebrałem się do wyjścia z domu. Moje Audi R8 było zbyt rozpoznawalne w mieście, więc wybrałem samochód Billa, białe Audi Q7, którym zawsze jeździli całym zespołem. Ja stawiałem na mniejsze autko z większymi możliwościami – na niemieckich autostradach nic nie pędzi tak doskonale, jak opływowe, małe R8. Tym razem jednak na rzecz własnego wizerunku musiałem zrezygnować z wygodnej i szybkiej jazdy, wybierając po prostu mniej rzucający się w oczy pojazd. Po drodze jeszcze kupiłem sobie kawę, bo efektem ubocznym tabletek było otępienie. Gdyby nie spora dawka kofeiny, zapewne zasnąłbym za kierownicą. Podjechałem więc pod budynek, w którym pracuje Bill i zgasiłem silnik. Nie na długo, bo dosłownie minutę później mój brat władował się do auta na siedzenie pasażera, dygocząc z zimna. No tak – na dworze padał deszcz i temperatura spadła do maksymalnie dziesięciu stopni powyżej zera. Uroki jesieni w szarym Hamburgu.
- Dla mnie nie masz kawy? – spytał z żalem w głosie, kiwając głową w kierunku plastikowego kubka osadzonego w odpowiednim do tego miejscu pomiędzy fotelami.
- Skąd miałem wiedzieć, że będziesz chciał kawę. – wzruszyłem ramionami, a on westchnął ciężko i zapiął pas bezpieczeństwa.
- Zjadłeś rosół? Lepiej się czujesz? – znów zasypał mnie pytaniami, kiedy spokojnie przyłączałem się do ruchu drogowego. W sumie nie interesowałem się tym, gdzie pracował mój brat. Dopóki nie musiałem się za niego wstydzić, było mi obojętne, co się z nim działo.
- Tak, ale nie zdążyłem pozmywać. Podrzucić cię do domu czy może chcesz posłuchać prawdziwej muzyki? Jestem umówiony z chłopakami w studiu.
- A czy w ogóle chcesz, żebym tam z tobą był? – widziałem, jak nerwowo kręcił głową i zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Kiedy wyjął z jednej paczkę papierosów i zapalniczkę, od razu wyciągnął je w moim kierunku.
- Wszystko mi jedno. – odrzekłem i zabrałem papierosa razem z zapalniczką. Uchyliłem szybę po swojej stronie, co zrobił także Bill, więc w samochodzie powstał niemały przeciąg. Palenie papierosów to jedyna rzecz poza jedzeniem, którą mogliśmy robić wspólnie. W takich momentach nie rozmawialiśmy i niczego od siebie nie oczekiwaliśmy.
- To zawieź mnie do domu, jestem nieprzytomny.
- A może „proszę”? – rzuciłem drażliwie.
- Skąd u ciebie te dobre maniery? Wczoraj, gdy wrzeszczałeś mi do słuchawki, że mam koniecznie po ciebie przyjechać, nie miałeś pojęcia o słowie „proszę”! – warknął widocznie wściekły, a mnie ścisnął się z nerwów cały żołądek. Miał rację; zachowywałem się jak nieczuły dupek, ale dzięki temu było mi w życiu o wiele łatwiej. Jak to mówią, zero smutku, zero złości.
Do końca podróży nie odezwałem się do niego ani słowem. Nie sprawiło mi to żadnego problemu, bo raczej nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wspólnego i rozmowa nam się nie kleiła, mimo że od urodzenia zawsze byliśmy blisko siebie. Wtedy to nie miało znaczenia. On wiódł swoje życie, a ja swoje. On pragnął zostać rockmanem, zawojować ze swoją kapelą całą Europę, a ja marzyłem o karierze rapera i te marzenia się spełniły. On – zawsze sentymentalny i wrażliwy; ja – pewny siebie, twardo stąpający po ziemi. On – stroniący od dziewczyn; ja – oblegany przez panny w każdym możliwym miejscu. O czym miałem z nim rozmawiać? O pogodzie? Bill, cóż za piękne deszczowe chmury, nareszcie zbliża się zima! Na samą myśl przeszły mnie dreszcze. Zatrzymałem się pod domem i poczekałem, aż wysiądzie, po czym bez pożegnania ruszyłem w kierunku swojego studia. Niech robi sobie co chce. Ma klucze, ma znajomych, ma swoje życie. Mnie ono w ogóle nie dotyczy.

~

W zasadzie cieszyłem się, że zostanę w domu całkiem sam. Wolałem tego typu samotność, niż obecność mojego brata, który na każdym kroku kochał udowadniać swoją wyższość. Wolny czas mogłem przynajmniej wykorzystać na próby z kumplami, bo w obecności Toma nie było to możliwe – robił wszystko, aby zagłuszyć naszą muzykę czy po prostu uniemożliwić nam granie. Raz czy dwa wyłączył nawet korki, a wszystko tylko po to, by uprzykrzyć mi życie.
Piwnica pod naszym domem świetnie nadawała się na salę prób dla początkującego zespołu. Wystarczyły niewielkie zmiany, aby wyciszyć ściany i polepszyć akustykę pomieszczenia. Ta część naszego domu musiała być jednak zamknięta, a klucz do kłódki ukrywałem w swoim pokoju najgłębiej, jak się dało. Bóg jeden wie, co Tomowi mogło przyjść do głowy – byłem w stanie wyobrazić sobie, jak demoluje w gniewie naszą salę prób i po raz kolejny rujnuje wszystkie moje marzenia. Czułem się bezpieczniej, gdy jako jedyny miałem dostęp do piwnicy, choć powoli przenosiliśmy naszą siedzibę do garażu Gustava, którego ojciec wspierał całym sercem naszą twórczość.
W zasadzie nie byłem umówiony z chłopakami na próbę, wiedziałem jednak, że jeden telefon wystarczy, aby w ciągu piętnastu minut zobaczyć u siebie całą ekipę. Jako zespół byliśmy świetnie zgrani – nie dało się temu zaprzeczyć. Niestety każda próba zawojowania świata naszą muzyką kończyła się fiaskiem i nie pomagała nam nawet wieloletnia znajomość czy dopasowanie charakterów. Wiara w sukces naszego zespołu była jednak tak silna, że mimo wielu upadków, zawsze szybko się podnosiliśmy.
- Cześć Georg, słuchaj, mamy wolną chatę, więc jeśli szybko się zbierzecie, możemy dziś trochę pograć. – zacząłem rozentuzjazmowany, choć nadal nie czułem zbyt dobrze. Byłem niedospany i wiedziałem, że mój głos nie będzie brzmiał dziś najlepiej. Nauczyłem się jednak dawać z siebie wszystko, nawet w najgorszej sytuacji.
- Cześć! Świetnie się składa, Gustav i Andreas akurat są u mnie, więc za dziesięć minut się zjawimy. – odpowiedział mój przyjaciel, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Zawsze mogłem na nich liczyć.
- Super, a moglibyście zabrać Sophie? W sumie jeszcze do niej nie dzwoniłem, ale na pewno nie odmówi.
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia! – rozłączył się, a ja jeszcze chwilę tkwiłem wpatrzony przed siebie z szerokim uśmiechem na twarzy. Zapowiadał się przyjemny wieczór w gronie przyjaciół i dziewczyny, która dopiero pozwalała mi w pełni się zdobyć. Szybko wykonałem kolejny telefon, tym razem do Sophie, która ucieszyła się na spotkanie. Postanowiłem więc, że umilę im to spotkanie jak tylko będę umiał i choć nie miałem zbyt wiele czasu na przygotowania, wiedziałem, że parę paczek chipsów na pewno ich zadowoli.
Tak jak myślałem, nie minął nawet kwadrans, a auto Georga zaparkowało przed bramą. Dzięki temu, że Tom mieszkał tu razem ze mną, wokół domu rzadko kręcili się jacyś natrętni fotoreporterzy. Nikt nie interesował się moim życiem, bo i po co? Dlatego widok jakiejkolwiek sensacji w okolicy zawsze miał pewne tłumaczenie – to ja spotkałem się z jakąś dziewczyną, to ja urządziłem huczną imprezę, to ja wróciłem do domu nad ranem. Ta wymówka zawsze się sprawdzała, choć często odbiegała od prawdy.
Gdy tylko wjechali na posesję, wyszedłem z domu, by pomóc im przenieść instrumenty. W czarnym mini vanie kolejno otwierały się drzwi, a ja na widok swoich kumpli nie potrafiłem hamować uśmiechu.
- No nareszcie! Nie ma czasu do stracenia – rzuciłem i przywitałem się z Georgiem, Gustavem i Andreasem, każdego po kolei przyjacielsko klepiąc po plecach. Dopiero po chwili z auta wyłoniła się moja brązowowłosa piękność, onieśmielająca mnie spojrzeniem. – Sophie… Wspaniale wyglądasz.
- Nie gadaj tyle. – uciszyła mnie stanowczo i rzuciła mi się w ramiona, rozpoczynając gorący pocałunek pełen tęsknoty. Uwielbiałem w tej dziewczynie to, że nie czekała, aż zrobię pierwszy krok, tylko sama stanowczo osiągała postawiony sobie cel. I choć czasem wydawało mi się, że nie znała żadnych granic w ilości okazywanych sobie uczuć, nic w świecie nie zastąpiłoby mi jej szaleństwa. Poczułem, jak jej smukłe palce drapią mnie po karku, aż wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz. Dobrze znła moje słabości i z wielką radością je wykorzystywała.
- Zróbcie coś pożytecznego i pomóżcie nam wnosić te przeklęte bębny! – zażartował Georg, który uwielbiał dogryzać mi w każdej kwestii, a szczególnie w przypadku dziewczyn, bo sam od ponad dwóch lat był w stałym związku. Sophie niechętnie odsunęła się od moich ust, na koniec przygryzając sobie dolną wargę, co w ostatnim czasie było jej ulubionym zajęciem, a przy okazji doprowadzało mnie do białej gorączki.

- Rozmawiałeś z Tomem o zespole? – spytał Andy, gdy cały sprzęt znalazł się już w piwnicy.
- Dziesiątki razy i odpowiedź była zawsze taka sama – westchnąłem i rzuciłem się na starą kanapę w kącie pomieszczenia. – Za każdym razem słyszę, że nie obchodzi go mój zespół, że mamy sobie radzić sami, że z jakiej racji on ma nam pomagać, a najlepiej, żebyśmy w ogóle przestali grać, bo rap to przyszłość, a era rocka już dawno przeminęła.
- Nie rozumiem, jak można nie chcieć pomóc bratu się rozwinąć. – dorzucił Gustav, kręcąc między palcami jedną z pałeczek do gry na perkusji. Przygotowywał ręce do próby, choć miałem pewność, że gdyby ktoś obudził go w środku nocy i kazał coś zagrać, ten bez problemu wybiłby nawet najtrudniejszy rytm. Był profesjonalistą; w końcu razem z Georgiem ukończyli szkołę muzyczną i posiadali odpowiednią wiedzę, znacznie większą niż moja i Andreasa razem wzięte.
- Uwierz, ja też tego nie rozumiem. Koniec gadania, do roboty. – wstałem z kanapy i od razu ruszyłem w stronę wydzielonego w piwnicy pomieszczenia, gdzie mogłem swobodnie się rozśpiewać. Czułem jednak, że nawet najlepsze przygotowanie do próby pójdzie na marne; co chwilę chrząkałem, bo zmęczenie dawało swe znaki pod każdą możliwą postacią.

~

- Świetny tekst, stary – skomentował Patrick, kiedy rzucił okiem na moją nową propozycję. Często natchnienie do pisania nowych kawałków przychodzi bardzo niespodziewanie, na przykład kiedy prowadzę czy jem obiad. Wtedy rzucam wszystko i spisuję konkretne pomysły, bo jak dotąd wykorzystałem wszystkie, jakie spontanicznie przychodziły mi do głowy. – Masz już do tego jakiś bit?
- Niby tak, ale tym to już zajmiesz się ty. Chcesz posłuchać? – spytałem, sięgając z kieszeni telefon, na który wrzuciłem przypadkową ścieżkę dźwiękową, jaka pasowałaby do mojego nowego utworu. Kiedy Pat kiwnął głową, włączyłem podkład i zamknąłem oczy. Rap to mój świat, moje życie. Nic nie daje mi tak wielkiej satysfakcji, jak tworzenie tej muzyki.




- Coś nowego? – przerwał mi nagle głos mojego menadżera, Tobiasa, który nareszcie przybył do studia.
- Spóźniłeś się, a teraz bezczelnie mi przerywasz. – zgasiłem jego uśmiech jednym spojrzeniem, on jednak wciąż zdawał się emanować pozytywnym nastrojem.
- Wyluzuj, przynoszę dobre wieści – zaczął, a zaraz siedział już obok Pata, zerkając przelotnie na kartkę z moim nowym tekstem. – Wiedziałem, że płyta odniesie sukces, ale nie sądziłem, że aż taki. Dostaliśmy, a w zasadzie ty dostałeś propozycje występów w minimum dziesięciu miejscach w najbliższym czasie. Do tego media mocno się tobą interesują, masz trzy nowe zaproszenia na wywiady i dwa na audycje radiowe. Wszystko w trybie natychmiastowym. Wiesz, co będzie, jak komuś odmówisz?
- Już raz przez to przechodziłem – żachnąłem się, wspominając sytuację sprzed paru miesięcy, kiedy za rezygnację z występu za jakieś marne grosze zostałem nazwany hipokrytą w prawie każdej plotkarskiej gazecie. – „Skandal! Schramma odmawia występu, traci najwierniejszych fanów!”. Drugi raz nie zamierzam tego znosić.
- Spisałem wszystkie propozycje i wstępnie ustaliłem grafik, ale zanim komukolwiek odpiszę, musisz mi wszystko potwierdzić. Nie planujesz niczego na najbliższe dni? -  Tobi podał mi kartkę, na której tym swoim lekarskim charakterem pisma naskrobał nazwy wszystkich zainteresowanych kontrahentów. Na widok całego rzędu terminów zrobiło mi się niedobrze.
- Teraz już planuję – zaśmiałem się drwiąco, widząc po dwa, a nawet trzy wydarzenia w ciągu jednego dnia. – Czemu wszystko musi być koniecznie w przyszłym tygodniu?
- Pieniążki, stary, to one teraz kierują światem. Jesteś na językach, dopiero co wydałeś album, a już prawie pokrył się złotem. Ludzie chcą z tobą rozmawiać, poznać cię, zapłacić ci za wywiad, bo i tak im się to zwróci, nawet kilkunastokrotnie! Jesteś fenomenem, więc wykorzystaj to i powiedz, czy pasują ci te terminy.
- Dziś jest piątek? - zerknąłem po raz kolejny na niezdarnie wykonany terminarz, z trudem przełykając ślinę. – No to zapowiada się bardzo pracowity tydzień. Dobrze, że chociaż weekend mam wolny, będę mógł odwiedzić mamusię. – zamrugałem znacząco do swoich kumpli.
- Jeszcze dziś napiszę do tych szaleńców i potwierdzę spotkania. A ty zamiast imprezować, lepiej porządnie się wyśpij, bo nie wyglądasz najlepiej. – złośliwie poradził mi Tobias.
- Gdyby nie Bill, pewnie w ogóle bym dziś nie wyglądał. A ty nie miałbyś na czym zarobić, więc zjeżdżaj stąd i rezerwuj terminy, póki się nie rozmyślę. – odgryzłem się i odprowadziłem menadżera wzrokiem. Tak naprawdę poza pracą był także świetnym kumplem, na którego zawsze mogłem liczyć, choć rzadko prosiłem go o jakąkolwiek przysługę. W kwestii kariery, nowej płyty, spotkań i wywiadów to on zawsze doradzał mi, co powinienem powiedzieć, a co raczej przemilczeć i byłem pewien, że to w większości jego zasługa, że po paru publicznych wpadkach nadal dobrze mówiło się o mnie w show biznesie.
Kiedy wyszedł, rzuciłem się na kanapę obok Pata. Poznałem go, kiedy Tobias po raz pierwszy przyprowadził mnie do studia i od początku miałem pewność, że będzie nam się dobrze współpracowało. Usłyszał wtedy dziesięć sekund jednego z moich kawałków i od razu wiedział, jak powinien brzmieć ten utwór.
- Palisz? – spytał mnie nagle, wyciągając w moją stronę skręta. Doskonale wiedział, że od papierosów byłem uzależniony już od kilku lat, dlatego domyśliłem się, że proponował mi coś mocniejszego.
- Jasne, muszę się nacieszyć wolnym czasem. – sięgnąłem po małe zawiniątko i wystawioną w moim kierunku zapalniczkę, a chwilę później delektowałem się już rozkosznym dymem.
- Mam nadzieję, że poza zielonym nie sięgasz po nic więcej? – spytał, a ja zakrztusiłem się trzymanym w ustach powietrzem. Gdyby wiedział, jaki towar przewijał się przez moje ręce na imprezach, na pewno nie byłby zadowolony. Ani on, ani ktokolwiek z ekipy, kto w jakiś sposób dbał o moją reputację.
- No co ty, nie ćpam – zaciągnąłem się po raz kolejny, a zaraz oddałem skręta kumplowi. – Poza tym, Bill chyba wypieprzyłby mnie z domu, jakbym przyniósł do niego jakiś towar.
- Ciesz się, że tak cię pilnuje, bo czuję, że szybko wpadłbyś w to bagno. – odpowiedział, a ja przewróciłem teatralnie oczami. Co oni się tak uparli na tego Billa? Wiecznie słyszałem jakieś pochwały w jego kierunku, a gdyby przyszło co do czego i musieliby z nim pomieszkać przez jakiś czas, na pewno nie wytrzymaliby nawet doby.
- Zamówimy pizzę? Zgłodniałem. – zmieniłem szybko temat, nerwowo rozglądając się po małej sali przystosowanej do nagrywania wokalu.
- Jasne, a potem do roboty. Musisz trochę poćwiczyć, dziś strasznie plącze ci się język.

~

- Trzy, czte-ry! – Gustav wybił rytm pałeczkami perkusyjnymi i cała reszta w odpowiednim momencie zaczęła grać swoją partię. Georg, zapatrzony w bas, z dumą szarpał kolejne struny, co nieraz porównywał do swojej dziewczyny: „Czasem trzeba być delikatnym, wtedy wydaje z siebie najpiękniejsze dźwięki”. Andreas, który najkrócej z nas wszystkich miał styczność z muzyką, w ostatnim czasie mocno zaangażował się w sprawy zespołu i zabrał się za ćwiczenia gitarowe. Gustav jak zawsze profesjonalnie owinął w odpowiednich miejscach palce taśmą, żeby nie uszkodzić skóry długimi próbami. Ja zaś, nie do końca rozśpiewany, czekałem na odpowiedni moment, by dołączyć do przyjaciół i w rezultacie zagrać na żywo jeden z naszych kawałków. Sophie przyglądała mi się z uwagą, co nieco mnie krępowało. Nie byłem przyzwyczajony do publiczności, w przeciwieństwie do Toma, który czuł się swobodnie, gdy dziesiątki, jak nie setki czy tysiące par oczu wpatrywały się w niego jak w boga. Do nas tylko czasem przychodzili jacyś znajomi, ciekawi naszego grania. Raz czy dwa wystąpiliśmy nawet na małej scenie na tutejszym festiwalu, ale od paru ładnych miesięcy ograniczyliśmy się tylko do prób w garażu.
- …bleibt ungeträumt – zakończyłem piosenkę nieco zachrypniętym głosem, a Sophie wstała z kanapy, entuzjastycznie klaszcząc w dłonie. – Było aż tak dobrze?
- Tak szczerze, było do bani – odpowiedział Georg nieproszony. – Musimy się stąd przenieść, to po pierwsze. Piwnica jest za duża i cały czas słyszę jakiś pogłos, który mnie rozprasza. Po drugie, Bill, brzmisz dziś beznadziejnie. Co z tobą?
- Nie pytaj. Przez weekend zamierzam wypocząć – wytłumaczyłem się, chowając na moment twarz w dłoniach. – Kiedy na dobre możemy przenieść się do Gustava?
- W przyszłym tygodniu, ojciec nie uporządkował jeszcze garażu – odpowiedział perkusista, kończąc zdanie krótkim wybiciem rytmu na bębnach. – To może teraz „Komm”? Przydałby się jakiś chórek, bo ten kawałek wypada dość blado.
- Żaden z was nie umie śpiewać, przykro mi – dogryzłem kumplom, którzy, jak na zawołanie, wystawili w moim kierunku środkowe palce. Nawet gdy sprzeczaliśmy się w tak przyjacielski sposób, czułem się niesamowicie dobrze i spokojnie. Mogłem odpocząć od codziennych kłótni i nerwów przy Tomie, który nieustannie znajdował pretekst, aby coś mi wypomnieć czy zarzucić. Wtedy zaś bezstresowo spędzałem czas w gronie najlepszych przyjaciół oraz dziewczyny, która nieustannie domagała się choć jednego, krótkiego buziaka. – Gramy? Może wpadną nam do głowy jakieś zmiany. Gustav, zaczynaj…

Z każdą kolejną minutą czułem się coraz gorzej. Starałem się tego nie okazywać, ale zmęczenia w głosie nie byłem w stanie już ukryć. Z tego powodu musieliśmy się pożegnać, mimo że mieliśmy jeszcze trochę wolnego czasu zanim Tom wróci do domu.
- Mogę zostać na noc? – spytała nagle Sophie, a mi zrobiło się tak cholernie wstyd, że zaraz rozwieję jej wszelkie nadzieje na wspólną, upojną noc.
- Jutro, dobrze? Tom jedzie na weekend do mamy, więc nie będzie nam przeszkadzał. Dziś zresztą nie czuję się najlepiej – objąłem ją w talii i mocno przyciągnąłem do siebie. Widziałem, że nie była zbytnio zadowolona z mojego pomysłu, jednak pokornie spuściła głowę i wtuliła ją w moje ramię. Z czułością przeczesałem palcami jej lśniące, brązowe włosy, stale trzymając ją w mocnym, męskim uścisku. Marzyłem tylko o tym, by czuła się przy mnie bezpiecznie niezależnie od niczego i choć nasz związek trwał niespełna miesiąc, miałem pewność, że Sophie traktowała mnie bardzo poważnie. – Zadzwonię do ciebie przed snem.
- Dobrze, tylko o mnie nie zapomnij – chwyciła moją twarz w dłonie i złączyła nasze usta w czułym pocałunku, który przerwały okrzyki chłopaków przywołujące nas do porządku. Było już dość późno; dochodziła północ i chociaż żaden z nas nie planował niczego konkretnego na następny dzień, cała czwórka była padnięta po pracowitym tygodniu. – Uwielbiam cię, Bill.
- I ja ciebie uwielbiam, Małpko. – ostatni raz ucałowałem jej pełne wargi, które ochoczo odwzajemniły pieszczotę. Gdybym tylko miał wtedy więcej sił i wolnego czasu, nie wypuściłbym tej dziewczyny z objęć nawet na sekundę.
Odjechali, a ja powróciłem do szarej rzeczywistości. Miałem świadomość, że w najbliższym czasie w domu pojawi się drugi jego mieszkaniec, który z całą pewnością uprzykrzy mi ostatnie minuty przed snem. Nie miałem wtedy czasu na to, by cokolwiek ugotować, zresztą on o tak późnej porze też zamiast obiadu wybierze łóżko. Mimo że jesteśmy kompletnie odmienni i nie potrafimy się porozumieć, znam go tak dobrze, jak nikt inny. Zerknąłem na zegarek. Zgodnie z panującą w jego przekonaniu regułą, jeśli nie wróci do domu przed pierwszą, to oznacza, że zjawi się tu dopiero rano. Czekając na niego, nafaszerowałem się jakimiś tabletkami na przeziębienie, które do rana miały postawić mnie na nogi. Niestety nadal nie miałem nic na gardło, które po całym dniu było kompletnie wykończone. Potem nadszedł czas na odprężający prysznic, jednak ten wcale nie poprawił mojego samopoczucia; po wyjściu z kabiny cały się trząsłem, więc w pośpiechu skierowałem się do łóżka, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Niedługo potem usłyszałem, jak Tom wjeżdża na podjazd, ale nie zamierzałem witać go chlebem i solą. Najzwyczajniej w świecie zamknąłem się w pokoju, by schować się pod kołdrą i nie wychodzić spod niej aż do rana.
- Śpisz? – zacząłem cicho, kiedy Sophie odebrała już telefon. Choć czułem potężne zmęczenie, miałem nadzieję, że nie zasnę w trakcie rozmowy.
- Nie, ale jestem już w łóżku. Szkoda, że nie ma cię obok. – odpowiedziała smutno, na zakończenie ciężko wzdychając. Poczułem wyrzuty sumienia, ale nie byłbym w stanie uchronić jej przed złośliwymi komentarzami mojego brata, a co dopiero przed jego napastliwym spojrzeniem.
- A więc wyobraź sobie, że jestem obok i, tak jak lubisz przed snem, lekko drapię cię po plecach. – dodałem powoli uspokajającym tonem głosu, by dać jej do zrozumienia, że sam także zrobiłbym wszystko, aby móc być obok niej.
- Wiesz, co jeszcze lubię? – spytała nieśmiało, a ja uśmiechnąłem się pod nosem sam do siebie.
- Jak całuję cię po brzuchu i przy tym lekko drapię zarostem.
- Zapamiętałeś… – czułem, że się zawstydziła. Byliśmy w związku zbyt krótko, aby otwarcie rozmawiać na takie tematy, więc każde, nawet najmniejsze napomknięcie o jakiejkolwiek bliskości, bardzo ją krępowało.
- A pamiętasz, co ja lubię? – kolejne podejście, tym razem z mojej strony, by nieco zaognić sytuację i rozluźnić moją dziewczynę.
- Drapanie po karku. Sprawdzone i potwierdzone – zaśmiała się w ten swój słodki sposób, aż z rozkoszy przymknąłem powieki. – Idziemy spać?
- Idziemy, Małpko. Zadzwonię do ciebie rano, dobranoc.

13 komentarzy

  1. Małpko! <3
    Tom jest straszny! Niewdzięczny dupek... Nie mam pojęcia, jakim cudem Bill to wszystko przez tyle czasu znosi ;o Mam nadzieję, że ta sytuacja z prologu to jak najszybciej, niech Bill ucieka jak najdalej z tej toksycznej relacji, bo się wykończy. Chociaż i tak byłam zaskoczona, że Tom po niego przyjechał do pracy.
    Przez moment bałam się, że Tom wparuje do domu i zrobi Billowi na złość, zawstydzi go przed dziewczyną itp, ale na szczęście nie.
    Generalnie czytając to, mam dziwne wrażenie, jakby Bill miał z 18 lat, a nie 24 :D W ogóle nie mogę przypasować go do tego obecnego Billa, tylko pasuje mi on na takiego nieśmiałego, zagubionego nastolatka.
    Ale ogólnie czyta się bardzo dobrze i mam nadzieję, że masz dużo napisane i wstawisz nam coś szybko :)
    Jedyne co mnie osobiście trochę drażni to mieszanie czasu przeszłego i teraźniejszego, jak np tutaj: "Odpowiadało mi takie życie – Bill jest na każde moje zawołanie, pomaga mi i wyciąga z najgorszego bagna..." i tego typu momenty. Jedno zdanie w przeszłym, a drugie w teraźniejszym jakoś mnie kłuje w oczy... W dewotce chwilami było tak samo.
    Ale oczywiście czekam na kolejny rozdział <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się pozmieniać te czasy, mam z tym problem od zawsze niestety </3
      A co do Billa, to on jeszcze będzie miał okazję wykazać się i udowodnić, że jest dojrzałym, dorosłym facetem :-) Nie wiem, czy doprowadzę to opowiadanie do końca, na razie nie jestem na nie w ogóle nakręcona...

      Usuń
    2. O, nareszcie urządzasz pogaduszki z czytelnikami! :D <3333
      Też muszę się pilnować, żeby nie mieszać czasów. Ale też mi się zdarza, że czytam to, co napisałam i coś mi nie brzmi, ale nie wiem co xd Potem nagle odkrywam, że czasy zmieszałam.
      To ja czekam na tego Billa <3 Na razie wygląda na strasznie wykończonego, biedny :(
      No co Ty gadasz, może jeszcze pokochasz swoje sępiki <3 Zaczyna się tak, że jestem ciekawa, co tam dla nich przygotowałaś.

      Usuń
  2. Nie mogę przestać wpatrywać się w ten piękny nagłówek! <3 Przez to też nie mogę uwierzyć w to, co się tutaj wyprawia. Bill jest dla Toma zdecydowanie za dobry i pewnie długo podejmował decyzję o zostawieniu go samemu sobie, co jest zupełnie naturalne, ale i niezdrowe. Co począć? Przecież to jego brat. Zawsze, gdy jest źle, gdy przychodzi ten najmroczniejszy moment, w którym decydujesz się coś zmienić, zrobić coś, by było lepiej, pojawia się ta głupia iskierka nadziei, że jednak wszystko samo się ułoży i że nie musisz się niczym martwić. Jedno słowo, jeden gest i wszystko zaczyna się od nowa. Budowanie zaufania, puste zapewnienia o poprawie. Ach, Tom, Ty głupku, za mocno mi kogoś przypominasz, więc nie będę Ci współczuć. Człowiek musi sięgnąć na samo dno, by w końcu dostrzec to, co miał i co stracił z powodu złych wyborów. Chociaż czasami i to nie wystarcza, niestety. Dobrze, że chociaż Bill ma coś, na czym może skupić swoje myśli poza martwieniem się o Szramę (podoba mi się ta ksywa!). Sophie to bardzo urocze stworzonko. Rozumiem, że jest bardzo ruchliwa i żywiołowa, skoro nazywa ją Małpeczką, choć ta nieśmiałość jest podejrzana, albo to tylko taka fasada, za którą skrywa się bestyjka. :D I ma swój zespół, bez Toma, co również jest bardzo intrygujące. Ciekawa jestem, czy masz ich zamiar jakoś połączyć, czy raczej nie i będą występować przeciwko sobie na scenie. Wiem, że ich style są bardzo odmienne, ale to nie zmienia faktu, że nie mogłoby tak być, prawda? :) Przynajmniej mogę sobie pomarzyć... ^^ A, i przeczytałam już tą dwójeczkę, którą tu opublikowałaś przypadkiem :x (choć nie wierzę w przypadki, ona po prostu tak bardzo chciała ujrzeć światło dzienne, że nie mogła czekać na swoją kolej :P). Ale (o ile nic nie ulegnie zmianie) skomentuję ją naturalnie, jak ją opublikujesz – choć już mogę powiedzieć, że bardzo mi się podobała, o! Szczególnie sępiki. <3 Czekam na więcej.

    POZDRAWIAM!

    PS Ja już się nakręciłam na to opowiadanie, Millie pewnie też, więc czekamy na Ciebie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja uwielbiam, gdy zaczynasz analizować to, co piszę... :-D Mogę nawet powiedzieć, że w pewnych kwestiach podsuwasz mi pomysły na ciąg dalszy! Mimo to, mam nadzieję, że historia choć trochę będzie zaskakiwać; mam początkowy zarys fabuły i zawsze coś w trakcie dopisuję. Oby tylko starczyło weny. :-)
      Co do Sophie, to stworzonko aż zbyt urocze, ale przyjdzie pora i pokaże, co w niej drzemie... ;-)
      I w sumie szkoda, że przeczytałaś dwójeczkę, bo będziesz musiała dwa razy dłużej czekać na coś nowego... <3

      Usuń
    2. Cieszę się, że moje wywody w jakiś sposób Ci pomagają. Wiem, że spojrzenie czytelnika czasami pokazuje pewne aspekty z całkiem innej perspektywy i otwiera oczy na coś, czego się wcześniej nie dostrzegało, dlatego... no cóż, dalej będę sobie analizować zachowania Twoich bohaterów. Poza tym ja naprawdę lubię to robić. xD
      I nie wątpię w to, że mnie zaskoczysz, bo już niejednokrotnie tak było. Sam pomysł na to opowiadanie, to, że zrobiłaś z Toma rapera był (i jest nadal) zaskoczeniem i cieszy, że to nie będzie zwyczajna historia. Wiem, że to dopiero początek i zwykle najtrudniej jest przez to przebrnąć, ale Tobie idzie naprawdę świetnie, a jak już się rozkręcisz to będzie jeszcze lepiej.
      Mówisz, że Sophie jeszcze pokaże, co w niej drzemie? Zaczynam się bać za Billa, czy on jest świadomy, kto się koło niego kręci? xD
      Szkoda, nie szkoda. Może trójeczka też się postanowi sama opublikować i akurat będę na posterunku, żeby ją przeczytać? Nic nie wiadomo. :D
      A tak na koniec życzę Ci dużo weny i chęci. <3

      Usuń
  3. Muszę powiedzieć że na początku mało mnie to zainteresowało, nie wiem dlaczego. Ale teraz? Wciągnęłam się w wir tego opowiadania i chyba nie mam zamiaru z tego wiru wychodzić ;) pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, cieszę się! Wiadomo, że po jednej części trudno stwierdzić, czy opowiadanie będzie miało ręce i nogi i czy się podoba, ale w każdym razie bardzo mi miło, że jednak przekonałaś się do tej historii. :-) Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę! Pozdrawiam. :-)

      Usuń
  4. Aaaa, Kaś, czemu nie pochwaliłaś się na forum, że zaczynasz to długo wyczekiwane, nowe opowiadanie? :< Ale na szczęście ask działa :D No więc, tak jak się spodziewałam, to opowiadanie będę śledzić z zapartym tchem. Niesamowicie podoba mi się, że przedstawiasz wydarzenia z perspektywy obu braci. I to, że są tak bardzo różni, też jest ogromnym plusem tej historii. Jak już pisały dziewczyny wyżej, Bill jest stanowczo za dobry, ale co widać po prologu, skończą się te dobre czasy dla niedojrzałego, egoistycznego, wypranego z uczuć Toma. Coś mi jednak podpowiada, że nie pozostawisz go aż tak czarnym charakterem i w pewnym momencie nawet zaczniemy mu współczuć :D
    Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek i mam nadzieję, że jednak nie będziesz miała problemów z pisaniem tej historii <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha do końca nie wiem, czy jest się czym chwalić, na razie nie jestem zbytnio zadowolona z tego opowiadania, a poza tym, to czekałam na to, aż wstawię trzy odcinki i wtedy będę mogła otwarcie mówić, że blog ruszył z kopyta :-D Cieszę się, że podoba się pomysł! <3 A co do losów Billa i Toma, to mogę tylko powiedzieć, że przed nimi baaaaardzo dużo wzlotów i upadków, ale wszystkiego dowiesz się w swoim czasie :-D <3 Ja również mam nadzieję, że uda mi się szybko zebrać trochę weny i napisać coś więcej. <3 See you soon!

      Usuń
  5. Zajmę sobie tu miejsce :) Wrócę gdy tylko poprawi się pogoda ^^. Znaczy pogorszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autorko najlepszego opowiadania o Tokio♥Hotel!
      Opowiadanie jest zaj#biste. Bill trochę mało pewności siebie ma na to, aby postawić się temu Tomowi, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni. Oni mają tu po 24 lata, a ja wyobrażam sobie Toma w czarnych warkoczykach i Billa we włosach jak by w nie piorun strzelił ^^.
      Opowiadanie jest bardzo oryginalne, bo chyba nigdy na taką fabułę się nie natknęłam na żadnym blogu z opowiadaniami o różnej tematyce. Tak więc zostaję na dłużej ;)
      Życzę dużo veny i wszystkiego najlepszego!
      ~Natallie

      Usuń
    2. Woohoo, dziękuję bardzo za tyle miłych słów! :-D Obiecuję, że akcja się rozkręci, Bill nie będzie przez cały czas taki "miękki", w końcu każdemu kiedyś kończy się cierpliwość. :-D A co do tego wyobrażenia, specjalnie dałam taki nagłówek, żeby każdy, kto wchodzi na bloga, od razu wiedział, jak wyglądają bohaterowie. Oczywiście możesz ich sobie wyobrażać jak tam chcesz! <3 Ale często Bill po uderzeniu pioruna kojarzy się ze zniewieściałym chłopcem, a tu zdecydowanie taki nie będzie :-)
      W każdym razie jeszcze raz bardzo dziękuję i mam nadzieję, że kolejne części także Ci się spodobają! Pozdrawiam serdecznie! :-)

      Usuń